Miałam być gdzie indziej. Miało być dookoła czegoś innego. Plan jednak zmienił się w przeddzień wyjazdu około 22:00. Ale po kolei.
Przed czerwcowym wyjazdem w Alpy, gdzie przybędzie 4-5 tysięcy kilometrów muszę zrobić przegląd Oliviera przy 50000 km (tak tak, własnie taki przebieg ma mój motocykl po dwóch latach i 2 miesiącach użytkowania ;)) Ale żeby zrobić przegląd, muszę najpierw zrobić kilka tyś km, czyli muszę gdzieś pojechać. Plan był prosty - jadę i wracam z trzema tysiami km na plusie. Niestety rzeczywistość znowu zweryfikowała to, co miało być. I znowu kierunek wyjazdu zmienił się o 180 stopni. Wymiana kilku wiadomości potwierdziła, że mogę obrać nowy pierwszy punkt wyjazdu
W czwartek załatwiam ostanie sprawy. Dziwnie mi się nie spieszy. Jeszcze tylko zajeżdżam do Jareckiego, żeby naciągnąć łańcuch i około 13:00 ruszam. Do Giżycka. Tu trzy lata temu poznałam zupełnie przypadkiem świetną ekipę, z którą jeżdżę na narty. Wiem, że na Mazurach są zawsze w Boże Ciało. Droga mija całkiem sprawnie i wczesnym wieczorem jestem na miejscu.
Brama parkingu nie chce się otworzyć, bo pętla indukcyjna nie wykrywa motocykla. Pytam ochroniarza, czy mogę przejechać bokiem - nie mogę. :( W końcu jakoś się udaje otworzyć szlaban i zaparkować w wygodnym miejscu tuż pod recepcją. Idę na keję. Bez trudu odnajduję właściwe jachty. Tylko ta ekipa może być tak oznakowana ;)
Okazuje się, że nie muszę rozbijać namiotu, bo jedna koja na jednym z jachtów jest wolna. Super. Przebieram się z ciuchów moto i wbijam na imprezę - urodzinowe ognisko z mnóstwem dobrego żarcia, picia i muzyki. Są gitary, akordeon, skrzypce, ukulele. Jest zabawa! PiVi udostępnia mi butelkę wina i jeden ze swoich kieliszków. Jest pięknie!
W międzyczasie kombinuję co dalej. I rodzi się kolejny plan... Podróż sentymentalna po miejscach z dzieciństwa i... nocka w Bornem-Sulinowie. Jeszcze niedawno było to miejsce na mapie o którym nie wiedziałam, a teraz mam być tu drugi raz w ciągu dwóch tygodni! Akurat forumowi Kropka i MotoTroter tam odpoczywają, więc trochę im poprzeszkadzam.
Nocka jest dość krótka. W zasadzie trudno mówić o nocce, bo o trzeciej nad ranem nie wiem czy jeszcze jest jasno, czy już jest jasno. Śpię wciśnięta między instrumenty, ale i tak jest zaje*iście!
Ranek nadchodzi zbyt szybko, ale jest OK. Staram się nie budzić ekipy i wynoszę swoje graty na keję i tam się pakuję. Oddaję Borysowi moje tabletki na ból gardła, bo jakoś po wczorajszym głosu z siebie wydobyć nie może ;) żegnam z tymi, którzy wstali i żyją i spadam. Było zacnie. Uwielbiam tę ekipę!
Cel na dziś: odwiedzić miejsca, gdzie dawno nie byłam. na liście są: Kąty Rybackie, Chłapowo, Wicie, Unieście. A potem jeszcze Białogard (i dostarczenie sakw motocyklowych do Pszema) i oczywiście meta w Bornem. Wiem, ze nie dam rady zrobić wszystkiego, więc odpuszczam wyjazd w okolice Władysławowa. Resztę udaje się "zaliczyć".
Kąty Rybackie to miejsce, gdzie po raz pierwszy byłam nad morzem - miałam wtedy kilka lat i niewiele pamiętam... tzn jakieś lody przy wyjściu na plażę i to, że tata się tu mocno pochorował. Chyba ;)
Całkowicie rozwalają mnie Wicie - ostatni raz byłam tu, uwaga, 19 lat temu. Kiedyś zabita dechami wiocha, gdzie rozstawialiśmy namioty na obozach harcerskich - dziś kurort, z hotelami, knajpami i rondem ;)
Czas nagli. Jadę do Unieścia. Tu z kolei byłam kiedyś na wojskowych wczasach z dziadkiem i babcią. I dostałam dyplom za najładniejsza budowlę z piasku. Też niewiele pamiętam z tego wyjazdu, oprócz rowerowej "wyprawy" nad kanał Jamneński, "niezabłądników" (jak nazwałam oznaczenia pieszych szlaków namalowane na drzewach) i tego, że huśtawką rozwaliłam głowę koleżance ;)
Następny przystanek Białogard - dostarczam Pszemowi sakwy, wypijam herbatkę i spadam, bo jest coraz później.
Melduję się w Bornem. Tu też nie muszę rozbijać namiotu, bo jest wolne łóżko. Wieczór upływa na pogaduchach, piciu wina i jest baaardzo miło.
Ale co dalej? Plan dalej nie jest sprecyzowany. W sumie mam dwie opcje - mam zaproszenie do Warszawy na spaghetti i alternatywne do Czechowic-Dziedzic na grilla i piwo. Obydwie opcje są fajne. Warszawa trochę nie po drodze, bo "już tam byłam" przejazdem na tej wycieczce. Potem okazuje się, że coś się pozmieniało i nawet gdybym chciała tam pojechać to spotkanie nie wyjdzie. Druga opcja - trochę daleko, ale ostatecznie ją wybieram. Owocuje to ponad 800 kilometrami przejechanymi tego dnia po Polsce. Niezły wynik. Wieczór to kiełbaski z grilla, piwo i fajna rozmowa z Adamem, który zawsze mnie wspiera, gdy tego potrzebuję.
Rano dostaję pyszne śniadanie, michę świeżych poziomek, kubek Moto-Fan, czysty wizjer w kasku i trasę na dzisiejszy dzień wgraną w nawigację. kask. Jak to miło, jak ktoś zadba o takie drobiazgi.
Do Krakowa mam dość blisko, ale oczywiście korzystam z wgranej trasy, która prowadzi mnie przez urocze miejsca w Czechach i znane, sentymentalne miejsca na Słowacji. Polską część jednak nieco modyfikuję, bo nie mam ochoty pchać się w korek na Zakopiance.
Do domu docieram w miedzielę przed 20:00.
Wyjazd nie zapowiadał się tak dobrze, a okazał się rewelacyjny. Wystarczyło tylko trochę się otworzyć, przyjąć kilka zaproszeń i o! - piękne cztery dni!
Przejechane: 2473 km ;)
Pięknie ;-)
OdpowiedzUsuń