Tadam! Udaje się wcześnie zebrać. Wreszcie wyruszamy jak biali ludzie bladym świtem ;) I droga staje się jakby ciekawsza - coś się zaczyna dziać. Po początkowym odcinku standardowo prostą jak drut drogą, przecinającą piach zaczynają się pojawiać drobne atrakcje - a to jakieś krzaczki, skałki, a nawet zakręty.
Jedziemy dalej. Dzisiaj w sumie jest dość pochmurno i mniej upalnie. Widać, że jest wyraźnie inaczej niż na północy kraju. Zauważam dziwną rzecz - Kostek jakby był mniej żwawy. Gdy dodaję gazu zdarza się, że nie bardzo reaguje. Jakby się przytykał. Ale dzieje się to dość rzadko, więc nie panikuję.
Krzyś i ja jesteśmy chyba w swoim żywiole, bo odkręcamy manetki i sypiemy ile wlezie. Mimo, że Kostek raz mi gaśnie (akurat przejeżdżam przez jedyną na trasie kałużę i utykam w samym jej środku), to odsadzamy resztę grupy na dość dużą odległość. Meldujemy się na posterunku przed miastem, gdzie dostajemy pytanie - gdzie reszta? Jak widać przepływ informacji działa, bo wiedzą, że jedzie przez kraj gang motocyklowy ;) Wjeżdżamy do miasteczka i stajemy przed sklepem, gdzie czekamy na resztę obserwując lokalne życie.
W końcu są. Okazuje się, że mieli kilka przygód. Na przykład Małyszek prawie wjechał w jedyne drzewo "na poboczu". Podobno lokalesi, którzy zbiegli się na pomoc, postawili jego transalpa na koła, zanim w ogóle ktoś się zorientował, że coś się wydarzyło ;)
Możemy jechać dalej. Główna ulica miasta jest zapiaszczona, jadę tuż za Hubertem i o mało co nie wjeżdżam w niego, gdy ten zalicza glebę na piachu. Lokalesi znowu w tempie ekspresowym go podnoszą, a mi udaje się utrzymać moto i siebie w pionie. Nauka dla mnie - większy dystans za Małyszkiem w piachu ;) Albo inna koleina ;)
Nie mija chyba nawet kilometr i jest kolejna przygoda - Piotr gubi jedną, ale kluczową, śrubkę mocującą stelaż z kuframi. Na szczęście w grupie są sami spece od śrubek, więc w pół godziny temat jest ogarnięty i stelaż trzyma.
Jest już dość późno, a my przejechaliśmy kawał drogi. Powoli myślimy o jakimś noclegu, bo zaraz się ściemni. Jednak nic ciekawego nie ma w okolicy, zęby tam zjechać i rozbić namioty. Na prostej Kostek znowu mi gaśnie. Ja mu gaz, a on zgasł. Nie podoba mi się to. W końcu całkiem się ściemnia. ustalamy, że czwórka jedzie do Ayoun, po drobne zakupy na wieczór, a reszta (Krzyś, Piotrusz i ja) znajdujemy jakieś miejsce na nocleg.
Udaje się coś znaleźć i dać koordynaty reszcie, która dołącza po chwili. Podobno na posterunku przed miastem mieli kilka niewygodnych pytań o to gdzie jest reszta i dostali zgodę na powrót i podróżowanie po ciemku (tak, policja, czy żandarmeria może nie pozwolić na jazdę nocą!) tylko dlatego, że powiedzieli, ze muszą wrócić do grupy. Zaczynają się wieczorne rytuały - mycie i pranie w litrze wody (muszę jutro umyć głowę, jako jedyna niełysa w grupie czuję że mam na niej zapiaszczone tłuste strąki ;)), rozmowy przy whiskaczu i słuchanie tej samej playlisty hitów co w każdy niemalże wieczór (z obowiązkowym wielokrotnym odtworzeniem piosenek o małej blondyneczce (dedykacja dla Neno) i białej sukience (dedykacja od Krzysia dla mnie ;))
Jest jasno, bo świeci piękny księżyc i bardzo ciepło. O 22:00 wszyscy już grzecznie śpią.
Przejechane: 533 km
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz