środa, 26 marca 2014

Projekt "Bhutan 2014 - Kraj Grzmiącego Smoka"

Listopad 2013 roku był dla mnie trudnym czasem. Generalnie było szaro, buro i pochmurno, mimo tego, że jesień wciąż była piękna, ciepła i złota. Kolejny raz miałam ochotę "rzucić to wszystko" i zniknąć. Poprzednio taki stan zaowocował dość szybką decyzją o wyjeździe na Karaiby. I tym razem myśli uciekły mi bardzo daleko... Choć w drugą stronę. Pomyślałam o Indiach... I trasie z Manali do Leh przejechanej na Enfieldzie. Wiem, oklepany pomysł, ale i tak bardzo pociągający. Kiedyś i tak to zrobię... Potem myśli uciekły jeszcze dalej na wschód... Nepal... znam takiego co pojechał tam i zwiedził kraj "nejkedem"... Też tam kiedyś pojadę... Jeszcze dalej na wschód... Bhutan. Stop! Byłam kiedyś na pokazie zdjęć z wyjazdu do tego kraju. W dodatku parę dni wcześniej moja szkolna przyjaciółka wrzuciła na FB fotkę klasztoru w Paro z podpisem "My dream: to go there." Ponieważ było to również moje marzenie, od czasu tego pokazu zdjęć, powiedziałam sobie: jadę tu! Co więcej - zwiedzę ten kraj na motocyklu! I w taki sposób powstał plan na majówkę 2014.

Nie ukrywam - tym razem wybrałam najłatwiejszą opcję i skorzystałam z oferty wyjazdu zorganizowanego: lecimy samolotem, wynajmujemy motocykle (więc niestety Olivier nie będzie mi towarzyszył), przejeżdżamy kraj, jego jedyną drogą z milionem zakrętów (podobno najdłuższy odcinek prostej "drogi" to pas startowy na lotnisku w stolicy kraju ;)). To chyba najlepsza opcja na ten wyjazd, z kilku względów. Bhutan nie jest krajem do ekstremalnej turystyki motocyklowej, a ja jadę tam głównie po coś innego – żeby zobaczyć tę niewielką krainę wciśniętą między Indie i Chiny, krainę, gdzie dobrobyt zamiast PKB mierzy się "indeksem szczęścia", gdzie tradycja jest niesamowicie pielęgnowana, a życie mieszkańców niezakłócone na tyle, na ile to możliwe w dzisiejszym świecie. A to, że uda się zwiedzić ten kraj na motocyklu jest tylko wartością dodaną.


KTM 640 ADV, którego będę dosiadać zostanie nieco obniżony :) Udało się promocyjnie kupić bilety lotnicze do Indii (polecę moimi ulubionym liniami lotniczymi: Quatar Airlines). Wiza indyjska właśnie się wyrabia, w mojej żółtej książeczce szczepień przybył jeden nowy wpis, wyjazdowa koszulka też już jest.



Nawet Pingwiny zapakowały się w pudełko i chyba chcą się wysłać do Bhutanu... Jak zwykle coś kombinują...Wszystkich ze sobą raczej nie wezmę, może jednego... Ale jeszcze nie zdecydowałam, który najbardziej mi się "przyda" na wyjeździe...


Do wyjazdu jeszcze cztery tygodnie, a ja coraz bardziej nie mogę się go doczekać.

2 komentarze:

  1. Od jakiegoś czasu również marzę o pojechaniu do Bhutanu :) Niesamowity kraj! Z tego co czytałam, trudno się tam dostać, bo liczba turystów jest regulowana i narzucają duże opłaty dla wycieczek zorganizowanyych, a samemu nie można tam wjechać. To prawda? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, turystyka jest regulowana, a opłaty za dzienny pobyt są bardzo wysokie. Samemu na pewno da się wjechać, choć pewnie jest to bardziej skomplikowane. Z tego co wiem, to trzeba podjąć współpracę z jakimś lokalnym "operatorem turystycznym" i da się to wtedy zorganizować. Szczegółów niestety nie znam, trzeba by poszukać...

      Usuń