niedziela, 23 września 2012

Jesienne Mazury po raz pierwszy - zlot forum f650gs.pl

07-09 września 2012

W zasadzie od czerwca nie mogłam doczekać się kolejnego zlotu forum f650gs.pl. W ostatnim czasie bardzo zżyłam się z forumową bracią i na wyjazd cieszyłam się jak małe dziecko. Zlot w Bieszczadach był fantastyczny i jesienny - na Mazurach zapowiadał się co najmniej tak samo dobrze.

Odpicowałam Gustawa - tzn. przykleiłam mu "łezki" na bak, Leff pomógł mi zasilikonować przeciekający topcase. Wszystko ładnie pięknie :)

 Na zlot ruszałam z Poznania, gdzie przyjechałam parę dni wcześniej - dobrze, że mogę pracować w zasadzie z dowolnego miejsca gdzie jest internet ;)

Wreszcie nadszedł piątek_zlotu_początek. Leff umówił nas z Anią - TAGDB w Swarzędzu około 11:00. Zanim się jednak spotkaliśmy trzeba było załatwić jeszcze kilka spraw, m.in. wizytę w ZUSie.



Wyjeżdżając spod zusowego pałacyku wjechałam w jakąś dziurę albo na coś najechałam - nie zwróciłam na to specjalnej uwagi, bo Leff cały czas przez interkom opowiadał mi różne historie np. związane z miejscami, które mijaliśmy.

Na spotkanie w Swarzędzu lekko się spóźniliśmy, ale TAGDB dzielnie czekała na nas na stacji benzynowej. Tankowanie, pogaduchy i ruszyliśmy. Leff, TAGDB i ja na końcu stawki. Kilkadziesiąt kilometrów później zauważyłam, że moto jakoś tak dziwnie jedzie. Jest jakby mniej stabilne. Pomyślałam, że to kwestia silnego wiatru. Ale mimo wszystko było jakoś inaczej niż zwykle. Przód wpadał jakby w takie przydługie shimy. Dość nietypowe uczucie. Spojrzałam na przednia oponę - wszystko wydawało się w porządku. Postanowiłam to "poobserwować" - poprosiłam Leffa, żeby poprzez chwilę nie robił żadnej nawijki słownej, bo chciałam się skupić na jeździe, która stawała się coraz dziwniejsza. Kilka kilometrów przed Gnieznem postanowiłam zatrzymać się na przystanku autobusowym, żeby zobaczyć co jest nie tak. Rzuciłam do interkomu, żeby Leff i TAGDB jechali dalej, a ja ich zaraz dogonię. Na szczęście zatrzymali się kilkadziesiąt metrów za przystankiem. To co zobaczyłam na tylnym kole wkurzyło mnie straszliwie - flak gigant. Podpompowanie kompresorkiem nic nie dawało - zero ciśnienia. Polanie opony wodą, żeby zlokalizować jakieś uszkodzenie nic nie dało. Co tu robić? Pomyślałam o wezwaniu assistance, Leff zaczął szukać w necie serwisu opon w Gnieźnie, ale okazało się, ze TAGDB w niedalekiej okolicy serwisuje swoje quady i wezwała ekipę, która przyjechała po dwudziestu minutach i zapakowała Gustawa na pakę busa. Dla pewności zapakowała także Leffa w charakterze trzymającego moto, bo nie było za bardzo czym przymocować Gustawa, żeby się nie wywalił na zakrętach.





TAGDB i ja (na Giselle) śmignęłyśmy na motkach do serwisu, po kilkunastu minutach przyjechał busik z Gustawem i Leffem. Po ściągnięciu koła okazało się, że dętka jest "w strzępach" a opona jest spękana. Nauczyłam się czegoś - na flaku się nie jeździ. Zwłaszcza kilkudziesięciu kilometrów z prędkością autostradową...





Okazało się, że w serwisie mają jakąś oponkę pasującą wymiarem, ale dętkę tylko 18" czyli o rozmiar za dużą. 


Dało się ten zestaw jednak zamontować tak, że było dobrze. Nic się nie marszczyło, wszystko spasowało. Lżejsza o dwie stówy i cięższa o schabowego z surówkami, którego zjadłam w ramach obiadku w przyserwisowej restauracji (reszta ekipy raczyła się wątróbkami) ruszyłam z ekipą w dalszą drogę. Dołączył do nas Tomek, mąż Ani. Niestety przywiózł ze sobą jeszcze więcej deszczu, więc trzeba było podróżować w kondomach przeciwdeszczowych. Trzy i pół godziny straty wynikającej z przygody z "pęknięta gumką" spowodowały, że szybciej niż chcieliśmy zrobiło się ciemno. W dodatku cały czas siąpiło albo padało, a droga na Olsztyn do najprzyjemniejszych nie należała. Leff co prawda chciał ją omijać, ale jego GPS i tak z niewyjaśnionych przyczyn nas na nią kierował. 





Dosłownie dwa kilometry przed miejscem, gdzie odbywał się zlot, w terenie zabudowanym, gdzie raźno pomykaliśmy jakieś 80 km/h wyskoczył nagle pan policjant i zatrzymał Leffa. Nie było za bardzo gdzie stanąć, więc z resztą ekipy pojechaliśmy kilkaset metrów dalej i tam czekaliśmy na rozwój sytuacji. Przez interkom mogłam podsłuchiwać rozmowę z policjantami, ale niezbyt długo, bo w pewnym momencie padł zasięg. Potem okazało się, że nie było to zatrzymanie za prędkość, tylko takie rutynowe, żeby pogadać. Chłopakom się nudziło :)

W końcu Leff i ja dojechaliśmy na teren zlotu - team TAGDB nocował w hotelu kilkaset metrów od nas i skierowali się od razu tam, rezygnując z wieczornej imprezy (jak się rano okazało, pani właścicielka zamknęła po ich przyjeździe drzwi czym skutecznie ich uziemiła).

Przywitania (bardzo ciepłe!), banieczki, piffka, rozstawianie namiotu, impreza, ognisko, śpiewy, patrzenie w gwiazdy i niekończące się rozmowy. Jednym słowem - zlotowy klimat na sto dwa! Fotek z tej części imprezy "oczywiście" nie ma :) Za to są efekty uboczne - jedni mają poobijane żebra, inni namalowane palcem rysunki na ubłoconych częściach motocykli...

Rankiem można było ogarnąć wzrokiem miejsce. Agawu, która udostępniła swoje włości na tę imprezę ma naprawdę genialna miejscówkę...






Ekipa zlotowa podzieliła się na podgrupki jedni pojechali coś zwiedzać, inni na wszelki wypadek zaczęli dzień od kieliszeczka, żeby nic nie musieć. W okolicy południa dotarł na teren obozowiska telefon, że ktoś złamał klamkę sprzęgła. Miałam zapasową, więc Leff i ja ruszyliśmy "to the rescue" umówiliśmy się na stacji benzynowej w Giżycku, koło ronda. Dojechaliśmy - nikogo nie ma. Zwiedziliśmy inne stacje w okolicy - też bez skutku. Pokręciliśmy się też trochę po miasteczku.


Wróciliśmy na stację koło ronda i spróbowaliśmy rozeznać sytuację. Z kilku telefonów nic nie wynikło - generalnie nikt nie wiedział o co chodzi i w ogóle komu co się stało, więc postanowiliśmy dołączyć do ekipy, która akurat była na lodach (!!!) w Mikołajkach. 40 km zrobiliśmy w 20 minut i dołączyliśmy do grupy dowodzonej przez Bawarkę. Kawka, lody, koktajle, dowcipy - full wypas. Postanowiliśmy w drodze powrotnej zwiedzić zamek w Rynie, ale grupa trochę się rozciągnęła i w efekcie pogubiła (tzn. Bawarka nam uciekła) i ze zwiedzania wyszły nici. Spotkaliśmy się dopiero gdzieś dalej. Rozdzieliliśmy się na grupę uciekającą (Bawarka, ja, Paweł i Leff) i pościgową (team TAGDB, GSdakar, Przemekdab) i  spotkaliśmy się wspólnie dopiero na terenie zlotu. I znowu "trzeba było" zacząć imprezę :) Znowu zabawa była przednia. A rozwiązywanie problemów filozoficznych zapodanych przez Filipa było chyba gwoździem programu :) 







Niestety wieczorem okazało się, ze mój aparat fotograficzny poległ i odmówił współpracy - przestał robić zdjęcia i wyświetlać te już zrobione. Całkowita porażka.

Poranek nie był nawet ciężki, przynajmniej dla mnie, choć niektórzy mieli wg wskazań alkomatu "trójkę z przodu" i musieli przymusowo opóźnić wyjazd do domu.

Ekipa kierująca się do Poznania, do której się zaliczałam, zatrzymała się na stacji w Giżycku, żeby ustalić plan gry. W efekcie podzieliliśmy się na dwie podgrupy. Na stację podjechała też ekipa warszawska (co za spotkanie!) 




Pośmialiśmy się jeszcze chwilę, chłopaki poślinili się na widok atrakcyjnej policjantki, która też zajechała na stację i w końcu pożegnaliśmy się i rozjechaliśmy w swoje strony. Droga "z powrotem" była lepsza niż "tam", bo było sucho i do Poznania dojechaliśmy całkiem sprawnie. 

Dla mnie najlepsze było to, że tydzień później znowu wracałam na Mazury...

2 komentarze:

  1. Widać, że zlot się udał, miejscówka faktycznie fajna. A i notka super napisana, przeczytałam jednym tchem :)

    OdpowiedzUsuń