wtorek, 31 lipca 2012

Krótko i na temat: Kraków-Bałtyk-Kraków

27-29 lipca 2012

Od jakiegoś czasu chodził mi po głowie plan na "szybki weekend" - pojechać nad Bałtyk, przespać się na plaży i wrócić. Ot, tyle.

Postanowiłam wcielić plan w życie i w miniony weekend zaliczyłam szybką wycieczkę nad polskie morze.

Planowałam wyjazd w piątek po południu, tak koło 15:00/16:00. Plan uległ modyfikacji, bo po pierwsze przyjechał do mnie Leff, forumowy kumpel, który był w okolicy załatwiając jakieś biznesy (przyjechał na swojej Giselle, czerwonym twinie BMW F650GS, który być może od niego kupię i jednym z celów jego przyjazdu było to, że się do Giselle przymierzę), potem na obiad wpadła nasza forumowa koleżanka Sarawi, następnie pokrótce objeżdżałam Giselle (wypad na stację benzynową), później trzeba się było spakować, w międzyczasie ciągle sprawdzając, czy w pracy jeszcze czegoś ode mnie nie potrzebują (wiadomo, ze jak się ma coś zwalić na głowę, to będzie to w piątek tuż przed siedemnastą!). 

Następnie w Gustawie trzeba jeszcze było naciągnąć łańcuch i uzupełnić olej w Scottoilerze, żeby nie trzeba było pamiętać o smarowaniu łańcucha. Z łańcuchem poszło sprawnie, z olejem trochę gorzej, bo wymagało to wizyty w aptece celem nabycia strzykawki (23 grosze) i igły (6 groszy, niestety miałam drobne tylko 4, więc muszę donieść 2 grosze "przy okazji"). I zrobiła się dwudziesta. Leff stwierdził, że co mu tam, do Poznania mu się nie spieszy, więc wróci do domu okrężną drogą i potowarzyszy mi w moim wypadzie nad morze. 

W końcu ruszyliśmy. W ramach testów dosiadłam Giselle, ale przed Katowicami wróciłam na grzbiet Gustawa. Z A4 zjechaliśmy na Gierkówkę. Pierwszy postój - McShit w Częstochowie. 


Krótka wymiana SMSów z Klansmanem, forumowiczem z Łodzi, który chciał się do nach dołączyć na przejazd przez jego miasto skończyła się tym, że jednak się nie spotkamy tym razem. Z kolei Marycha, forumowicz z Gdańska kusił noclegiem, ale GPS pokazywał, ze w Gdańsku przed czwartą rano raczej nie będziemy, więc mieliśmy dylemat - czy jechać jednak całą trasę na raz, czy zatrzymać się gdzieś po drodze. Ustaliliśmy, że co będzie to będzie i się tym na razie nie przejmujemy. 

Zasiedzieliśmy się tu zdecydowanie za długo, więc trzeba było poganiać nasze rumaki, żeby jakoś nadrobić czas. Leff dzielnie pilotował, a ja jechałam za nim napawając się zapachami ciepłej letniej nocy... Zapach świeżego prania... Zaraz, zaraz... skąd ten zapach? Przecież zapach wnętrza mojego kasku powinien raczej trącić chomiczkiem...

Po wyjeździe z Łodzi zaczęły się schody - jednopasmowa droga + zmiana turnusów = ogromy ruch i sznury samochodów. W zestawieniu z nienajlepszą nawierzchnią sprawiło to, że prędkość przelotowa straszliwie spadła. Rozkopany Włocławek mocno dał się we znaki, a półgodzinne kolejki na stacjach benzynowych, żeby zrobić siku dopełniły obrazu całości.

Nic to. Około 3 nad ranem byliśmy na A1. Straszliwie zgłodniałam i nie mogłam skupić się na jeździe, więc zatrzymaliśmy się na stacji, żeby coś zjeść. Opierniczyliśmy coś na ciepło, zatankowaliśmy motongi, upewniliśmy się, że Marycha dalej jest entuzjastycznie nastawiony do naszego przyjazdu (już bliżej piątej, a nie czwartej rano) i pognaliśmy na północ. Całkiem nieźle, bo pierwszy raz jechałam Gustawem pod 180 km/h. Leff i Giselle nam nie uciekli, a bardzo się starali :)

O piątej zameldowaliśmy się u Marychy. Motki zasnęły w ogródku a Leff i ja na pięterku ;)


Rano (tzn chwilkę po ósmej) miałam suuuper milusią pobudkę (Marycha, możesz mnie budzić codziennie ;)). Zjedliśmy pyszne śniadanko i całkiem sprawnie, w składzie Marycha + dzieciaki, Leff i ja, wyjechaliśmy do Gdyni, gdzie Cykli (kolejny forumowicz z Trójmiasta) organizował zlot moto dla lekarzy i wciągnął nas na listę uczestników dzisiejszych wydarzeń. W programie było zwiedzanie portu wojskowego i okrętów, również podwodnych i lans na Skwerze Kościuszki i pływanie na łodzi motorowej.






Koniecznie musiałam się zapoznać z instrukcją odpalania tratwy ratunkowej:


Zasiadłam też w "centrum dowodzenia wszechświatem". Próbowałam znaleźć ten słynny wielki czerwony guzik z napisem "nie dotykać", ale nie udało mi się...




Znalazłam za to lornetkę widokową na pieniążki, przez którą można było pooglądać panoramę miasta ;) Żartuję, tak naprawdę namierzałam wrogów i innych obcych ;)





Przenieśliśmy się na okręty podwodne:





Ciekawe czy smarują ten łańcuch ;)





Leff oczywiście znalazł kambuz i pizzę czekającą na zjedzenie... 



Później były okręty rakietowe:



I ratunkowe (ten uratował mnie przed burczeniem w brzuchu bardzo dobrym bigosem i chlebkiem):



Szybkie przypomnienie węzłów:


A następnie zabawa na pontonie z silnikami o mocy 750KM :)





I mały lansik z Leff i Cyklim:


Następnie Cykli piękną drogą poprowadził mnie i Leff do Dębek, docelowego miejsca mojej wyprawy nad morze. Znowu potestowałam Giselle :)

W Dębkach zjedliśmy rybkę, zakwaterowaliśmy się w pensjonacie i zrobiliśmy mały serwis Gustawa polegający na dokręceniu osłony silnika, bo trochę rzęziła (a ja zwlekałam z tym już zbyt długo i hałas zaczął być irytujący). Niestety pogoda się popsuła, zaczęło padać i pomimo chęci przespania się na plaży, co zakładał plan wyjazdu, nic z tego nie wyszło. Tak więc sączyliśmy piffko pod kawiarnianym parasolem. Cykli utknął z nami, 75 km od domu, więc sączył bezalkoholowe, tak, by móc jeszcze wrócić na swoim dużym GSie do Trójmiasta. Opowiadaliśmy sobie różne historie z czasów studiów i śmialiśmy się  z nich straszliwie.

Niestety rano pogoda wcale nie okazała się lepsza. Pomimo tego dołączyli do nas kolejni trójmiejscy forumowicze - Bawarka i Elektrician. Dakarowy zmókł dwa razy i odpuścił przyjazd (wcale mu się nie dziwię, bo miał dość daleko). Siedzieliśmy w kawiarni i piliśmy kawkę. Za każdym razem, gdy Leff chciał zamówić jakieś ciastko zaczynało bardziej padać ;)


W końcu przejaśniło się na tyle, że można było zapakować Gustawa i Giselle i ruszyć z Bawarką i Elektricianem do Gdyni.  


Bawarka prowadziła, więc jazda była... dynamiczna :) W Gdyni opuścił nas Elektrician, więc we trójkę poszliśmy na plażę zjeść rybkę i lody. Zresztą bardzo dobre. Bawarka i ja dostałyśmy w pewnym momencie, zupełnie nadprogramowo i znienacka po wielkiej porcji lodów z bitą śmietaną i polewą truskawkową :) Nadmiar słodyczy :)

Znad Gdańska przyszły wielkie czarne chmury, zaczęło straszliwie lać i utknęliśmy pod kawiarnianym parasolem drugi raz podczas tego wyjazdu.


Gdy deszcz nieco zelżał stwierdziliśmy, że nie ma co, trzeba jechać do domów. Leff do Poznania, ja do Krakowa. Bawarka poprowadziła nas na obwodnicę, ale gigantyczny korek prze wjazdem na A1 spowodował zmianę planów, przejazd przez miasto i wbicie się na autostradę dopiero w Tczewie. Problem był też z wyjazdem z autostrady - znowu wielkie korki przed bramkami. Dobrze, że na motocyklu można czasem coś  pokombinować :)

Deszcz nie odpuszczał, doszedł do tego wiatr, który przeciwdeszczowe kondomiki wydymał w żagle, co znowu wpływało na zmniejszenie prędkości. Wielki ruch, kilometrowe korki i upierdliwi kierowcy zajeżdżający nam drogę, gdy omijaliśmy korki plus zmęczenie wcale nie ułatwiały podróży... Kilkadziesiąt kilometrów przed Łodzią jakiś palant zciśnieniował mnie na stacji benzynowej, bo zarzucił mi że jestem uciążliwa dla społeczeństwa bo po zatankowaniu motocykla idę zapłacić, a nie usuwam się spod dystrybutora, żeby kolejna osoba mogła zatankować (poprawcie mnie jeśli się mylę - nikt kolejny nie zatankuje, dopóki się nie zapłaci i lanie paliwka nie zostanie "odblokowane", prawda?) Na tej samej stacji wypiliśmy po kawce/herbatce i dołączył do nas Marek z Rybnika na swojej ścigaczowej Aprilli. Zawsze to raźniej podróżować w kilka osób przy tak beznadziejnej pogodzie :)

W Łodzi pogoda się poprawiła. Zatrzymaliśmy się w knajpce na jedzenie. Marek pognał do domu (i tak długo z nami wytrzymał, bo jego zakres prędkości to tak 2 razy ten osiągany przez nas ;)) a Leff i ja zrobiliśmy konsumpcję Ż-Ż. Tzn. Leff żeberka, a ja żurek. Była już północ, nadaliśmy komunikaty o tym gdzie jesteśmy. Następnie każde z nas ruszyło w swoją stronę.

Po drodze miałam jeszcze ze dwa kryzysy, które kończyły się dłuższymi postojami i piciem kawy i redbulli. Jakoś nie miałam odwagi na drzemkę. Do domu dotarłam o piątej nad ranem, czyli podróż powrotna zajęła dokładnie 12 godzin....

Niestety nie udało się zrealizować pierwotnego planu noclegu na plaży... ba, nawet nie udało mi się dotrzeć na plażę inną niż miejska plaża w Gdyni... Dlatego też wyjazd kiedyś trzeba będzie powtórzyć :)

5 komentarzy:

  1. "Po wyjeździe z Łodzi zaczęły się schody - jednopasmowa droga + zmiana turnusów = ogromy ruch i sznury samochodów. W zestawieniu z nienajlepszą nawierzchnią sprawiło to, że prędkość przelotowa straszliwie spadła. Rozkopany Włocławek mocno dał się we znaki, a półgodzinne kolejki na stacjach benzynowych, żeby zrobić siku dopełniły obrazu całości."
    - Heh, znam z autopsji ;) Leśne ssaki przed miastem Gołoty były ? Toruń zaliczony ? Aż się łezka w oku kręci przy wspominaniu tej trasy :) Fajny wypad, szkoda że pogoda dała ciała no i że przejechanie Polski jest dość trudne i uciążliwe. Zwłaszcza za Łodzią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leśne ssaki tylko dwa widziałam ;) Toruń ominięty

      Usuń
    2. Mc w Częstochowie też się sporo razy odwiedziło, ale chyba częściej we Włocławku. Zazdroszczę zwiedzania, zwłaszcza Orła, choć prawdziwą frajdą byłoby zwiedzenie tego pierwszego Orła. Niestety spoczywa sobie on gdzieś na dnie Atlantyku i nikt nie wie gdzie.

      Usuń
  2. Ciekawi mnie jak wrażenia po pływaniu tym potężnym pontonem :) No i widzę, że na ekipę z forum Gs-a (dobrze myślę?) możesz liczyć zawsze i wszędzie- to bardzo sympatyczna sprawa. Widać po zdjęciach, że dobra zabawa gwarantowana z takim towarzystwem. :) Szkoda tylko, że pora wakacyjna w Polsce to ogromne korki, mało przychylna pogoda i mnóstwo maruderów na każdym kroku: na stacjach, w sklepach, w barach... Ważne, że rybka zjedzona a w głowie jest plan na kolejny raz. Nad morzem jest tak wiele miejsc i rzeczy do zobaczenia, że myślę, nie będziesz mieć problemu z zagospodarowaniem kolejnego wyjazdu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dagmi - pływanie pontonem super. Jeszcze bardziej extremalnie byłoby przy większej fali :)
      Na forumowe towarzystwo jak widać można liczyć - to jest fantastyczne!
      A kolejny wyjazd... hmmm już niedługo... (Projekt "Lody włoskie") :)

      Usuń