niedziela, 19 listopada 2017

Kirgistan 2017 - Dzień 15 - Ciemno, zimno, mokro

11 sierpnia 2017 - piątek.

Spanie pod gołym niebem ma sporo zalet ale też kilka wad. Jedną z nich są muchy, które z lubością obsiadają wszystkie wystające spod śpiwora części ciała, zwłaszcza twarz i usta, a w sumie nie wiadomo gdzie wcześniej siadały... a może wiadomo i dlatego jest to tym bardziej nieprzyjemne...

Następuje kolejne przekonfigurowanie motocykli - ja wracam na moja Kozę, a niebieski XTek zostaje zapakowany do jakiegoś busa i ma wrócić do Biszkeku. Odkrywam, że w mojej DRZ nie ma tablicy rejestracyjnej - w sumie to nie wiem, czy gdzieś odpadła na trasie, czy została przykręcona XTkowi, żeby jakąś miał do transportu i ewentualnego rozliczenia kierowcy z wykonania zadania ;)

Zażywamy porannej kąpieli w jeziorze - kamienie, przy których wczoraj woda sięgała nam do połowy uda dzisiaj są prawie na brzegu.

Zanim wyjedziemy, przechodzę szybkie szkolenie z odpalania motka na krótko - działa, a ja za każdym razem mam przy tym spory ubaw i czuję lekki dreszczyk gdy sypią się iskry. Jedyny problem to to, że jak mi moto zgaśnie gdzieś przypadkiem, to chwile potrwa zanim je wystartuję.

Droga jest dobra a winkle fajne. Przy okazji podziwiamy przełomy Naryni.




Na trasie mamy kilka tuneli. Niestety są one całkowicie nieoświetlone, a często mają w środku zakręt. Wjeżdżając w taki tunel całkowicie traci się orientację, zwłaszcza, że światła w naszych motkach - o ile są, to są dość kiepskie, że absolutnie nie pomagają. Raz w jednym tunelu zupełnie się gubię i jadę bardzo wolno. Z pomocą przychodzi mi ciężarówka, która od tyłu błyska mi wszystkimi swoimi światłami. Z jednej strony widzę w końcu jak mam jechać, a z drugiej trochę spinam czując na plecach "oddech" tira, który wcale nie chce zwolnić...

Droga na tym odcinku jest płatna, ale nie dla motocykli :)




Zjeżdżamy nad jezioro Toktogul, gdzie stajemy na rybkę, a raczej kilka kilo smażonej ryby. Jest pyszna. Po drugiej stronie jeziora, tam gdzie jedziemy, kłębią się ciemne chmury i wdać że pada, więc nie spieszymy się. Za to kolory nieba i wody są przepiękne.






Gdy nieco się przeciera ruszamy i przejeżdżamy na drugą stronę jeziora. Na moście stoi przedłużona limuzyna - ktoś ma ślub na bogato. Zresztą w ogóle jest to kolejny z tego typu smaczków - wcześniej widziałyśmy złotego mercedesa i białego konia ze złotym siodłem ;)

Droga znowu zachęca do dynamicznej jazdy - jest szeroko i kręto. Jest też sporo wyprzedzania. Trzeba jedynie uważać na robotników naprawiających asfalt i nowe łatki smoły posypane piaskiem.




Kończąc jeden z rajdów, podczas którego bzykam wszystko i wszystkich goniąc grupę, która chwilę przede mną wystartowała z krótkiego postoju regeneracyjnego, widzę wszystkie dziewczyny stojące na poboczu i Olę, która tłumaczy się policji. Mundurowi mają przygotowany druczek skierowany do obcokrajowców: "Dear Guest, You were speeding..." ;) ale Ola informuje, że musiałyśmy jechać szybciej, żeby wyprzedzić gruzawiki, bo to niebezpieczne dla motocykli jechać za nimi. No i kolejny raz się udało nie dostać mandatu.

Przy drodze kwitnie handel - tutaj najwięcej jest miodu i pełnych wiader (!) z malinami. Aż się chce zatrzymać i przygarnąć pyszne owoce. Mijamy też jeden bardzo konkretny wypadek, co skutecznie studzi nasze rajdowe zapędy. Zresztą w ogóle robi się zimno, jak podjeżdżamy pod przełęcz, za którą w zasadzie domykamy zatoczone koło. W miejscu, gdzie kilka dni temu skręcałyśmy na Tałas zatrzymujemy się na rozgrzewającą herbatę.










Warto też wspomnieć o jednej z ciekawostek - obok jest sklep spożywczy, którego cały asortyment wystawiony jest w oknie - jest tylko to - jak czegoś nie ma na widoku, to znaczy, że nie ma tego w ofercie. Genialne w swojej prostocie - nie trzeba pytać czy coś jest czy nie, bo wszystko widać :)


Na horyzoncie, gdzie jedziemy mocno się chmurzy. Widać też, że pada, bo pojawia się piękna, gruba, podwójna tęcza. O ile cieszy ona oczy, to niestety zwiastuje, że pod nią będzie mokro. Powoli myślimy o zjechaniu na nocleg, ale jesteśmy przy dość ruchliwej drodze i nie jest to takie proste. Coraz bardziej zbliżamy się do tęczy i deszczowych chmur.


W końcu udaje się znaleźć miejsce na biwak. Namioty rozstawiamy ekspresowo, ścigając się z nadchodzącym oberwaniem chmury, które ostatecznie przechodzi bokiem. Za to do obozowiska przychodzi dziadek z jurty lezącej opodal i oferuje nam niezbędną ochronę, jeśli tylko zapłacimy odpowiednią ilość kasy. Nie ulegamy panice i nie boimy się żadnego niebezpieczeństwa, więc nie płacimy.





Jemy kolację i gadamy, ale po jakimś czasie rozchodzimy się do namiotów, bo w końcu zaczyna solidnie padać. Pomimo burzy i faktu, że jutro ostatni dzień jazdy i tak słychać głośne śmiechy z większości namiotów.











Przejechane: 269 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz