niedziela, 25 czerwca 2017

Moto Corsica 2017 - Dzień 3 - Cap Corse

30 kwietnia 2017 - niedziela

Coś jest nie tak. nie wysapałam się, co rzadko mi się zdarza. W dodatku mam pewien problem w łazience - jak siedzę na kibelku, to nie dostaję nogami do podłogi... nikt nie mówił, że będzie lekko ;)

Omawiamy z Piotrkiem plan i trasę na dzisiaj i idziemy "w miasto" na śniadanie. Najbliższy sklep jest zamknięty, ale udaje się zlokalizować sympatyczną lokalną kawiarnię. Siadamy przy jednym ze stolików przed lokalem, zamawiamy espresso i croissanty, czyli typowy zestaw śniadaniowy w tym regionie. W sumie ani kawa ani pompowane buły nie są moim typowym pokarmem, więc w sumie mam ochotę na coś bardziej konkretnego. Klucząc po uliczkach znajdujemy sklepik z lokalnymi produktami, gdzie kupujemy kawał śmierdzącego sera, kilka plastrów surowej szynki i bagietkę. No i mamy śniadanie mistrzów :)

Podwójne jedzenie sprawia, że wyruszamy z trzydziestominutowym poślizgiem w stosunku do planu, ale ponieważ każde z nas ma włączony tryb urlopowy zupełnie nam to ni przeszkadza. Z Bastii kierujemy się na północ, dość uczęszczaną drogą wzdłuż wybrzeża.

Erbalunga, czyli pierwszy punkt programu jest w odległości kilkunastu km od startu. To niewielkie miasteczko z uroczym portem, który podobno był kiedyś większy niż ten w Bastii czy Ajaccio, a samo miasteczko było nawet stolicą niepodległego państewka. Dziś to raptem kilka domów na krzyż, które niemalże wyłaniają się z wody. życie toczy się tu spokojnie, a w okolice portu nie można wjechać, bo obowiązuje zakaz ruchu (oczywiście nie dotyczy on mieszkańców. w sumie my też uznajemy go za jedynie sugestię i "po cichutku" wjeżdżamy na główny plac, gdzie w cieniu drzew stawiamy motki obok kilku innych motocykli). I idziemy pozwiedzać.















Ruszamy dalej, wciąż wzdłuż brzegu. Droga pięknie wije się nad wodą.




Potem wjeżdżamy w mniejsze, coraz bardziej lokalne dróżki, prowadzące na samą "górę" przylądka Corse. Pojawia się grupa motocyklistów z Czech, którzy próbują nas kąsać na winklach, ale zupełnie im się to nie udaje. Za to "odgapiają" od nas wszystkie fajne miejscówki, w których się zatrzymujemy na fotki ;)





W polsko-czeskim składzie dojeżdżamy do Barcaggio - małej mieścinki na północy wyspy, gdzie wypijamy kawę i oranginę (my) i piwo (oni). Widoki są wspaniałe - widać m.in. wyspę Giraglia z latarnią morską (widzianą też z wcześniejszego foto-punktu) i wieżę Agnello.








Lokalnymi drogami zataczamy kółko i wracamy na główniejszy szlak. Drogą D80 jedziemy na południe. Gdzieś na horyzoncie majaczą ośnieżone szczyty, po prawej szumi morze. Tak naprawdę nie wiadomo, czy chłonąć widoki, czy zakręty.










Robimy małą offroadową przerwę i zjeżdżamy na plażę w zatoce Alisu. Z daleka wygląda super, z bliska - jest "zaśmiecona" wyschniętymi glonami i śmierdzi suszonymi rybami :)








Zakręty i jazda wchodzą jak marzenie. Cieszy mnie to, bo miałam przecież przerwę w jeździe od sierpnia. Jedyne co mi doskwiera, to lekki ból karku - głowa się odzwyczaiła od ciężaru kasku...








Kręta droga to też raj dla rowerzystów... i niestety problem dla większych samochodów czy autobusów, a jednocześnie problem dla tych zwinniejszych pojazdów, żeby te powolne wyprzedzić, bo często nie ma gdzie. W jednym momencie utykamy tak za autobusem, a z tyłu doganiają nas kolarze. Być wyprzedzonym przez rowerzystę to spora ujma na honorze, więc  przy pierwszej nadarzającej się okazji wyprzedzamy autobus i uciekamy kolarzom. Potem jest pod górę, więc na pewno już nas nie dogonią.


Mijamy średniowieczną twierdzę Nonza, która pełniła strategiczną rolę we wczesnym ostrzeganiu przed wrogiem.









Dojeżdżamy do Saint-Florent, zostawiamy motki przy, a raczej na głównym placu, gdzie lokalesi graja w bule. POM, czyli powolny obchód miasta zaczynamy od zjedzenia lodów i odwiedzenia portu.








Potem wąskimi uliczkami docieramy do cytadeli. Tam, przy pachnącym drzewie figowym przez chwilę siedzimy i gadamy o wszystkim i niczym, a następnie wracamy do motków i ruszamy w dalszą drogę.






W sumie jest już popołudnie i powoli myślimy o jakimś planie noclegowym. Jest opcja, żeby przez pustynię Agriates dojechać do Saleccio, ponieważ jest tam piękna i dość dzika plaża. Zjeżdżamy więc w drogę, która wydaje nam się właściwa, ale po chwili kończy się "u chłopa na podwórku".  Kilka kilometrów dalej jest zjazd na tę, która na pewno prowadzi do Saleccio. Ale mamy wątpliwości - jest to kilkanaście kilometrów terenu (nie do końca wiemy jakiego), a my mamy wybitnie szosowe opony. Wiadomo, dobry kierownik pojedzie na wszystkim, ale ja jeszcze nie czuję się na siłach, żeby "aż tak" szarżować, więc odpuszczamy, bo może nam to zająć sporo czasu, a na końcu i tak nie wiadomo, czy będą jakieś noclegi do wynajęcia - jest co prawda camping, ale nie mamy namiotów.




Zostajemy więc przy głównej drodze i tam szukamy szczęścia. Na jednym campingu, przy oglądaniu którego towarzyszy nam cane corso o bardzo ciekawym umaszczeniu (wielkie bydle tak naprawdę...) jest do wynajęcia bungalow, ale w zaporowej cenie 50 E w stosunku do oferowanej jakości. Jedziemy dalej. Udaje nam się znaleźć bardzo przyjemny nocleg w Ile-Rousse. Zostawiamy motki i idziemy w miasteczko. Najpierw zaliczamy sklep (choć nie udaje się kupić żadnego pieczywa), zanosimy zakupy do hotelu i na nowo wracamy do miasta, zaopatrzeni w piwo "na drogę". Gubimy się po uliczkach, dwa razy mija nas czerwone Ferrari Testarossa. Kiedyś miałam identycznego resoraka, więc łezka w oku mi się kręci.











W końcu zasiadamy na kolację w jednej z knajpek. ja zamawiam doradę, Piotrek mule, do tego winko. Jest dobrze. Jesteśmy chyba ostatnimi klientami, więc przy płaceniu rachunku Piotrek dostaje w gratisie jeden z dwóch bochenków chleba, które zostały w restauracji - pewnie by wyrzucili, a dla nas będzie na rano jak znalazł :)

Morze szumi. Wino w głowie też lekko...




Przejechane: 171 km




Informacje praktyczne:

  • W maju na Korsyce jest jeszcze przed sezonem - kempingi  nie działają, lub nie są zainteresowane przyjęciem na jedną noc. Wiele restauracji też jest jeszcze zamkniętych.

3 komentarze:

  1. A jak z temperaturą na wyspie? Na zdjęciach widzę, że jesteście w kurtkach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Temperatura była na poziomie dwudziestu kilku stopni, więc w miarę ciepło.
      (Ja zawsze jeżdżę w kurtce, nigdy "na zdrapkę" - takie przyzwyczajenie) ;)

      Usuń
  2. Jak zwykle świetna relacja! PZDR

    Qter

    OdpowiedzUsuń