czwartek, 8 czerwca 2017

Moto Corsica 2017 - Dzień 2 - Promem

29 kwietnia 2017 - sobota

O 7 rano budzi nas wszystkich łysy włoski konduktor, przynosząc śniadanie. No może nie wszystkich - dwie babeczki wysiadły w Bolonii, ale na tyle cicho, że nikt się nie obudził. I właśnie, niekoniecznie śniadanie, tylko napoje. Po obiecanych kajzerkach z dżemem nie ma śladu. Wypijam więc moją zieloną herbatę. Za oknem jest słonecznie. Słońce, woda, wiatr, przygoda. To za chwilę. Dojeżdżamy do Pisa Centrale, więc następną stacją będzie Livorno. Powoli kończymy podróż pociągiem. W Livorno mamy się wszyscy wypakować z pociągu. i tyle komunikatów. Nie wiadomo gdzie pojechała mała ciuchcia z platformą z motkami. Piotrek i ja podążamy za tłumem. Wszyscy okupują kilka murków i czekamy. Od czekania chce mi się siku, ale nie mam drobnych eurasów na wejście do kibla bramkowanego automatem. Trzeba poczekać, aż ktoś będzie wychodził... Adam i Marcin próbują ogarnąć bilety powrotne, żeby już nie musieć jechać "na gapę".


W końcu motki podjeżdżają na boczny tor z rampą. Włoska obsługa nie spieszy się z ich odpinaniem - napaleni właściciele sami to ogarniają. Czyli klasyczne włoskie burdello, gdzie wszystkim wszystko lata. Wyjeżdżamy morkami z platformy na parking. Tam ostatecznie się ogarniamy i ruszamy w stronę portu. No... nie od razu, bo gubimy się na pierwszym rondzie ;)

Droga do celu wcale nie jest taka łatwa. Niby są znaki, ale potem się urywają i w ogóle trzeba jechać parę kilometrów, żeby dostać się do miejsca, które jest "za płotem". W końcu się udaje. Jest budynek, w którym możemy wymienić nasze vouchery na bilety. Stawiamy motki na parkingu wjeżdżając obok szlabanu i klucząc między słupkami. W budynku, pytamy panią w informacji, gdzie jest biuro Corsica Ferries i czy jest otwarte. Pani mówi, że piętro wyżej, ale nie wie czy jest otwarte, bo chyba otwierają dopiero w południe, a jest po dziesiątej. Czarną windą wjeżdżamy na pierwsze piętro, gdzie jest kilka stanowisk kilku firm. Corsica Ferries - otwarte. Moby - zamknięte i czynne od południa. Zatem pani z informacji coś wie, ale nie do końca ;) Dostajemy bilety i garść informacji. Mamy chwilę, więc wracamy do centrum.

Pora na lody i espresso. Chwilę kluczymy po uliczkach, w końcu przejmuję dowodzenie i znajduję lodziarnię. Parkujemy tuż przed lokalem, prawie na skrzyżowaniu (lokal jest narożny), na "zakreskowanym" polu. Czyli chyba można ;) Lodziarnia wygląda na taką z tradycjami, obsługuje starszy facet, samoobsługa, trzy stoliczki, kilkanaście smaków lodów. Zamawiamy, nie płacimy, siadamy przy jednym stoliku. Domawiamy kawy, które dostajemy w miniaturowych filiżankach. Mocna, dobra kawa. Pełny smak, który nie wykręca ryja.


Trzeba jednak się zbierać ponownie do portu, bo trzeba się stawić tam sporo przed wypłynięciem. Znowu kluczymy kilka kilometrów przeróżnymi dróżkami i znajdujemy właściwe miejsce w porcie. Panowie z obsługi sprawdzają nasze bilety i naklejają naklejki na motocykle. Ustawiamy się na początku kolejki.




W końcu, po ponad godzinie czekania w lekkim upale, można wjechać do wielkiego brzucha promu. Tak wielkiego, że jeden tir w środku bezproblemowo zawrócił ;)


Panowie w odblaskowych kamizelkach przypinają motki pasami to metalowych "poręczy". Zapamiętujemy sektor "parkingu" i idziemy "na górę". Pokładów jest kilkanaście... Można skorzystać z windy ;)



Dekujemy się w jednej z knajpek, przy stoliku przy oknie. Przed nami 4 godziny rejsu. Zamawiamy więc po małym piwku (zresztą innych nie ma), w końcu się należy... w końcu przejechaliśmy dzisiaj jakieś... 12 km ;)



Podróż jest nieco nużąca, ja zajmuję się nadrabianiem zaległości w notatkach, Piotrek cyka fotki.




Przed dotarciem do celu robimy obchód łajby, żeby nie było, ze nie zwiedziliśmy. Jest dancing bar i inne ciekawe pomieszczenia.




Dopływamy do Bastii. Prom sprawnie cumuje i po chwili możemy wyjechać. I zaczyna się "południowy styl jazdy". Piotrek łapie ciśnienie, bo ktoś na nim "wymusza" pierwszeństwo jeszcze w porcie. Wg mnie po prostu ktoś wyjechał zgodnie z obowiązującymi tu zasadami, nic groźnego, sporo miejsca. Ja się nawet dobrze w takim chaosie drogowym odnajduję, ale widzę, że Piotrek będzie się musiał przyzwyczaić ;) Po chwili dostaje drugiego wqrwa - nawigacja nie może odnaleźć satelitów. Moja tym razem daje radę, więc przejmuję nawigowanie i po trzech minutach jesteśmy pod hotelem, który wcześniej zarezerwowaliśmy. Motki decydujemy się zostawić na chodniku przed hotelem, bo garaż (dodatkowo płatny) jest kilometr stąd. Bez sensu...

Odświeżamy się lekko i ruszamy "w miasto". Najpierw coś zjeść. Ale żadna z knajpek jakoś nie przypada do gustu, więc snujemy się po uliczkach. W końcu trafiamy do takiej, która nam się podoba. Ale nie ma miejsc. To wybieramy kolejną - i jest to strzał w dziesiątkę. Pyszne, duże porcje za przyzwoite pieniądze (ja dostałam siedem tuszek grillowanych kalmarów... SIEDEM!!!) do tego pyszne wino. Powoli się ściemnia i jest naprawdę uroczo.... Oczywiście żadne z nas nie wzięło aparatu fotograficznego ;) więc fotki robimy sobie w głowach. Wynajdujemy też knajpkę, którą będziemy chcieli odwiedzić jak tu wrócimy za tydzień.

Wreszcie wakacje. Super. Jutro ruszamy w trasę :)


Przejechane: 18 km ;)




Informacje praktyczne:

  • Bilety na prom można również kupić przez internet. Koszt za osobę z motocyklem to ok. 220 zł w jedną stronę. Jest dwóch przewoźników - Corsica Ferries i Moby. Moby zazwyczaj płynie ciut dłużej, ale bywa tańszy. W Corsica Ferries drukuje się voucher i trzeba go wymienić na bilet. W Moby - bilet od razu przychodzi na maila. Rejs trwa ok 4-4.5h.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz