piątek, 13 listopada 2015

Rumunia i coś jeszcze - Dzień 6 i 7 - (Nie) doBrnęliśmy

15 września 2015 - wtorek

Kolejność jest dzisiaj odwrócona - najpierw wyjeżdżamy, potem jemy śniadanie. Zanim wyjedziemy, musimy się zebrać, a to chwilę trwa. Olivier wparkowany jest w najdalszy kąt garażu, więc muszę poczekać na wszystkich aż wyprowadzą swoje maszyny. Podczas gdy czekamy na ostatnich maruderów, dzwonię do firmy kurierskiej - dostałam kilka powiadomień, że mnie nie zastali, a mają dla mnie przesyłkę. Kilka minut czekam na połączenie. Gdy po drugiej stronie odzywa się damski głos przedstawiam się, jak to zwykle mam w zwyczaju, ale wymawiając słowa sama się dziwię, dlaczego akurat te: "Dzień dobry, Agata Dudek z tej strony..." Dudek... tak nie przedstawiam się od... 2005 roku... Co jest? Dlaczego to powiedziałam? Krótko relacjonuję w czym sprawa i ustalam dogodną dla siebie datę dostarczenia przesyłki... Pytanie "dlaczego tak się przedstawiłam" nie opuszcza mojej głowy...

Wyjeżdżamy z Dubrownika i kierujemy się na północ drogą wzdłuż wybrzeża. Po pewnym czasie zjeżdżamy do jednej z wiosek i znajdujemy knajpkę, gdzie podadzą nam śniadanie. Całkiem smaczne. Przy okazji robimy zapasy napojów, bo dzień zapowiada się upalnie, a mamy przed sobą długą drogę.


Niewiele się dzieje - jazda, sik-stop, tankowanie, jedzenie. Na jednej ze stacji benzynowych, Darek przetacza swojego adventure, ale traci równowagę i moto upada centymetry ode mnie i Oliviera... Nie maiłabym nawet gdzie uciec, gdyby zabrakło tych kilku centymetrów. Ałć...


Jedziemy, stajemy, jedziemy stajemy. Darek od pewnego momentu jedzie w jednoosobowej podgrupie. Przed nami. Ma większą sprawność, więc powiększa dystans za każdym razem, gdy się zatrzymujemy.

W okolicy Zagrzebia Radek odjeżdża w kierunku Lublany, a my kierujemy się na Maribor. Sprawnie przekraczamy słoweńską granicę, kupujemy winietki. I jedziemy dalej.


Czas na Austrię. Dzień zbliża się ku końcowi a my jeszcze mamy przed sobą kilkaset km. Ola prowadzi dość dynamicznie. Wg relacji tych z końca grupy, będziemy mieć fotorelację za jazdę 120 km/h na ograniczeniu do stu. Nie wiem, nie widziałam żadnego błysku w lusterkach.

W okolicy Wiednia naprawdę mamy dość. W dodatku okazuje się, że nasza rezerwacja noclegu w Brnie została anulowana - nie będą na nas tak długo czekać. Próbujemy się skontaktować z Darkiem, czy on może zdąży tam dojechać i "wziąć nam pokoje". Jednocześnie szukamy innego noclegu. Dave w przypływie litości dla mnie postanawia pomacać Oliviera i nieco inaczej ustawić mu lampę, żebym coś więcej widziała w świetle reflektora.

W końcu udaje się znaleźć nocleg. W Mikulowie. Ciut bliżej niż planowaliśmy, ale nikt nie ma siły na więcej. Dojeżdżamy, ustalamy wszystko co należy z Panem Czechem z recepcji, który całkiem radzi sobie po polsko-czesku. Wykupujemy wszystkie dostępne piwa, ale że jest ich mniej niż osób w grupie, to "stawiam" wino. Bardzo przyzwoite, lokalne. Chwilę balujemy i gadamy, ale że powieki same opadają, to nie siedzimy zbyt długo. A Darek prawie osiągnął Brno.



Przejechane: 1031 km




16 września 2015 - środa

Po wspólnym śniadaniu czas na zbiórkę, wspólna fotkę i... pożegnania, bo każdy dalej już jedzie indywidualnie.


Ola wyjeżdża pierwsza, ja druga po chwili, ale dogania mnie Dave i Rafał. Nawet mnie wyprzedzają, ale trzymam się ich. Za Brnem wbijamy się w koszmarny korek spowodowany robotami drogowymi. Całkowite zatwardzenie. Przeciskamy się trochę, ale naprawdę się nie da... Widzimy Olę "utkniętą" kilka aut przed nami. Dave i Rafał zawracają. W drugą stronę też ciasno, ale mniej... Też to robię i zjeżdżam pierwszym zjazdem. Gmeram chwilę w nawigacji i ustalam nową trasę, całkowitymi zadupiami, żeby wbić się na główną drogę kilkadziesiąt kilometrów dalej. Ten manewr powoduje, ze tracę jakąś godzinę, ale zyskuję przejazd uroczymi wioseczkami na końcu świata. W końcu wracam na szybsza trasę i bez większych problemów jadę do granicy z Polską. Potem jeszcze tylko A4 w kierunku Krakowa. Jest takie miejsce, zakręt w lewo, za którym pojawia się bardzo lubiany przeze mnie widok - trzy wieżyczki klasztoru na Bielanach, a za nimi Kraków. Zawsze powoduje to uśmiech na mojej twarzy. Jestem. Wróciłam. Kolejny szczęśliwy powrót.



Przejechane: 405 km


1 komentarz:

  1. Super, to tak jakbyś spełniała moje marzenia... :) Tak trzymaj!

    OdpowiedzUsuń