Budzę się jeszcze zanim Rogal i Robert wyjeżdżają do Kutaisi, to dobrze, bo wczoraj jakoś wcześnie poszłam spać i nie dotrzymałam im towarzystwa, a głupio by było tak bez pożegnania.
Zapowiada się dziwny dzień - nigdzie nie trzeba jechać, ale z drugiej strony pogoda nie zapowiada się odpowiednia na plażing i smażing, a tym bardziej foczing.
Chłopaki wyjeżdżają, a my, czyli pozostała część ekipy, idziemy na śniadanie. W karcie nie ma zestawów śniadaniowych, ale obok siedzi para z Polski i zamawia nam to co oni jedzą w ramach hotelowego śniadania... no, prawie to samo, bo oni mieli jajecznicę, a nam nierozgarnięty kelner mówi ze da omlety... które w efekcie okazują się jajkami sadzonymi. Zamiast pomidorów dostajemy sałatkę z pomidorów, ogórków, cebuli i koperku. Dobrze, że nie kolendry... Koniec działania fifirifi oznacza koniec śniadania - nie wiem, czy chcieli nas w ten sposób wyprosić z restauracji, ale tak czy inaczej zwijamy się. Czas na pranie, nic nie robienie, nadrabianie zaległości wszelakich.
foto: Grzesiek |
Ponieważ jednak widzimy zbliżającą się chmurę, to po zrobieniu prania, postanawiamy odwiedzić górujący nad półwyspem, na którym mieszkamy monastyr Sewanawank. Zbieram się jako ostatnia i walczę z zamknięciem drzwi. Nie da się. Romek przychodzi z pomocą, ale i jemu nie udaje się przekręcić klucza w zamku tak, żeby zamknąć drzwi. Wygląda na to, że do tej pory tkwiliśmy w błogiej nieświadomości, że drzwi pozostają otwarte gdy gdzieś wychodzimy... Ech, chyba znowu jestem zbyt dociekliwa ;) Romek zostaje w pokoju, a ja usiłuję dogonić Grześków. Łapię ich dopiero na górze. Widok jest całkiem, całkiem.
Przychodzi czas na obiad. Po drodze do knajpy widzimy coś bardzo inspirującego w kwestii transportu...
Znowu obsługuje nas niekumaty kelner. Jedzenie jest jakby mniej smaczne niż wczoraj... Znowu pod koniec posiłku wifi umiera - czyżby znowu chcieli nas wyprosić? ;) Szkoda, bo umówiłam się na krótką videokonferencję z Polską na Skype... Nie daję za wygraną i kręcę się w okolicy knajpy przez kolejne półtorej godziny. W końcu się udaje, wifi ożyło, ale połączenie nie jest tak dobre jak myślałam. Kończy się na rozmowie głosowej i wiadomościach w komunikatorze... Chłopaki w tym czasie balują z nowymi znajomymi na umówionej w południe wódeczce. Ja postanawiam jednak poświęcić dzisiejszy dzień sobie, i w sumie dobrze mi z tym... Łapię energię, uśmiecham się...
Przejechane: 0 km :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz