
Budzik dzwoni o 6 rano. Dobrze mi i wcale nie chce mi się wstawać, więc "dosypiam" do 6:30. O 7:00 jestem w sali śniadaniowej, ale jest taki tłum (tzn z 5 osób, ale to i tak za dużo jak na to pomieszczenie), że nie znajduję sobie miejsca więc odpuszczam. Po 5 minutach próbuje ponownie i szybko wciągam śniadanie. Na tyle szybko, że o 7:15 jestem w garażu, na miejscu zbiórki. Niestety nie wszyscy są, więc wyjazd następuje dopiero trzy kwadranse później...
Na podbój Czarnogóry ruszamy dziesięcioosobową grupą. Prowadzi Ola. Tempo jest sprawne, na ile pozwala mgła, ziąb i niskie chmury. Droga jest nudna, choć bywają chwile natychmiastowego otrzeźwienia i przypływu adrenaliny, jak ten, kiedy Ola wyprzedza i w trakcie manewru wyrasta przed nią jak spod ziemi autokar... całkowicie niewidoczny wcześniej we mgle i do tego jadący bez świateł.... było blisko...